Paweł Kozicz, znany pod pseudonimem „PALANIK”, jest wokalistą, autorem i twórcą mieszkającym w Poznaniu. W 14. edycji „The Voice of Poland” doszedł aż do półfinału i nie zatrzymał się na swojej muzycznej drodze, wciąż wydając kolejne single. Co oznacza jego pseudonim sceniczny? Czy programy talent show otwierają drogę do kariery muzycznej i przede wszystkim, czego jeszcze możemy spodziewać się od artysty w przyszłości?
Twój najnowszy singiel „Nieidealni” mówi o tym, że w erze kreacji siebie na social mediach, warto czasami sobie odpuścić. A jaki jest PALANIK? Częściej idealny czy nieidealny?
PALANIK jest osobą, która chce być idealna, ale jest nieidealna. Ale tak naprawdę ten utwór przede wszystkim wyśpiewałem dla siebie, bo myślę, że jestem na takim etapie życiowym, że… już doszedłem do wniosku, że dążenie do idealności i próby zmierzenia się z ideałem są po prostu jakimś mitem – czymś, co nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością.
Więc czy naprawdę warto tracić siłę, czas, energię i emocje na to, żeby próbować stać się idealnym, skoro można po prostu zaakceptować to, że nie jesteśmy idealni – że jesteśmy nieidealni – i cieszyć się życiem, doświadczać go w pełni? Być ciekawym tego, co przynosi nowa współpraca, nowe znajomości, nowe relacje, nowy etap w życiu?
Jestem właśnie na takim etapie – akceptacji tego, że nie jestem idealny. I w sumie nie muszę, a nawet nie chcę być idealny. I próbuję robić różne rzeczy właśnie z tego punktu widzenia.
Skąd w ogóle wziął się Twój sceniczny pseudonim?
Na to pytanie nie mam jednoznacznej odpowiedzi, bo mój pseudonim, czyli Palanik, po pierwsze – to jest nazwisko jednego amerykańskiego pisarza, Chucka Palahniuka, tylko pisze się trochę inaczej. Po drugie, jest w tym coś wspólnego z moim imieniem – czyli Paweł.
A tak naprawdę taka potrzeba i taki moment, żeby zdecydować się na pseudonim, pojawił się jakieś pięć lat temu – kiedy zacząłem myśleć bardziej o muzyce autorskiej. Chciałem też jakoś fajnie to rozdzielić: że jako wokalista śpiewający covery, albo występujący w różnych projektach czy wydarzeniach muzycznych z cudzym repertuarem – mogę być po prostu Paweł Kozicz. A kiedy chodzi o mój autorski materiał, moje własne utwory, to chciałem, żeby to miało osobny kierunek, osobny charakter – i wtedy pojawia się właśnie pseudonim.
Poczułem, że tego potrzebuję, że może to będzie lepiej odebrane przez słuchaczy, przez publiczność. Poczułem też, że może to być ciekawe dla mnie – że to wciąż ja jako ja, ale jednak bardziej projekt muzyczny. Bo piszę muzykę sam, ale często – właściwie prawie zawsze – współpracuję z różnymi ludźmi: z tymi, którzy pomagają mi przy tekstach, aranżacjach, nagraniach, teledyskach, okładkach i całej reszcie.
Więc uznałem, że fajnie będzie, jeśli ten pseudonim będzie łączył ludzi i pokazywał, że to ja tworzę pod tym szyldem, ale nie tylko ja – że są też inni, którzy współtworzą ten projekt.
Jakie masz własne sposoby na zachowanie autentyczności w świecie, który ciągle oczekuje więcej?
O, ja nie wiem, czy mam jakieś konkretne sposoby na zachowywanie autentyczności, bo w ogóle wydaje mi się, że to nie jest coś, co da się ująć w jakiś schemat. To nie jest tak, że: „zrób to, to i to – i będziesz autentyczny”.
Moim zdaniem, autentyczność to przede wszystkim proces. To taka analiza – kiedy robimy coś w życiu, to warto potem (albo nawet w trakcie) zadać sobie pytanie: „Czy ja to naprawdę zrobiłem, bo chciałem?”, czy może: „Zrobiłem to, bo oczekuję, że komuś się to spodoba?”, „Bo chcę coś dzięki temu zyskać?”, „Bo czegoś oczekuję w zamian?” itd.
I właśnie to dopasowywanie się do cudzych oczekiwań często nas od tej autentyczności oddala. A robienie czegoś po prostu dlatego, że się chce – bez szukania korzyści, bez kalkulowania – to według mnie jest właśnie autentyczność. Próbuję tak działać. Nie zawsze mi to wychodzi, szczerze mówiąc, ale myślę, że to jest długi proces. Więc jakichś konkretnych „sposobów” niestety nie podam.
Co Twoim zdaniem powinien usłyszeć człowiek, który już prawie przestał wierzyć w siebie?
Człowiek, który przestał wierzyć w siebie… nie wiem, czy powinien coś usłyszeć od kogoś. Przede wszystkim powinien usłyszeć samego siebie. Bo kiedy przestajemy wierzyć w siebie, to tracimy wszystkie swoje plany, marzenia i jakąś taką ciekawość oraz chęć do życia. A to oznacza, że trzeba trochę się zatrzymać. Zahamować i spróbować usłyszeć swój głos, swoje pragnienia, swoje marzenia. Zastanowić się: „W którą stronę ja właściwie idę?”. Bo mam wrażenie, że utrata wiary w siebie bardzo często wiąże się z tym, że nie robimy tego, co naprawdę chcemy – tylko działamy pod wpływem oczekiwań innych: rodziców, znajomych, kolegów…
A to nie ma nic wspólnego z naszymi prawdziwymi pragnieniami, celami i potrzebami. Więc jeśli ktoś przestał wierzyć w siebie, to, moim zdaniem, warto się zatrzymać i powiedzieć sobie: „Stop. To chyba nie jest moja droga. Chyba muszę poszukać swojej”.
I wtedy warto zapytać siebie: „Czego ja chcę? Gdzie ja chcę iść? Czym chcę się zajmować? Czy ta praca naprawdę jest moja? Czy ja ją w ogóle lubię? Czy ludzie, którzy są obok mnie, są dla mnie ważni – czy to już tylko przyzwyczajenie? Czy to miasto mi odpowiada? Czy to mieszkanie mi pasuje? Czy to ubranie to mój wybór? Czy ta fryzura naprawdę mi się podoba – czy może mam takie włosy, bo mama powiedziała, że są ładne?”. To może brzmieć jak coś prostego, ale z mojego doświadczenia wiem, że to wcale nie jest takie szybkie ani łatwe. To zajmuje czas.
Trzeba sobie dać przestrzeń, żeby znaleźć odpowiedzi na te pytania. A jeśli nie da się ich znaleźć samemu – to trzeba poszukać wsparcia. Na przykład u terapeuty. Tak mi się wydaje.
Dlaczego w swoich utworach, poza jednym, stawiasz na język polski?
Przyjechałem do Polski 4 lata temu i kiedy zacząłem myśleć o muzyce autorskiej, to nawet nie miałem wątpliwości, że muszę wydawać piosenki po polsku. Dla mnie to było oczywiste. Chcę się tu rozwijać, chcę pokazywać ludziom siebie, swoją muzykę, swoją wizję tego, jak czuję muzykę – a polski to język, w którym wszyscy mnie tu zrozumieją. Po angielsku wydałem tak naprawdę dwie piosenki – „Pray” i „Power”.
„Pray” wydałem jeszcze pod swoim imieniem i nazwiskiem, ale później przeniosłem ten utwór na profil Palanika, więc teraz jest już dostępny pod tym pseudonimem. „Power” napisałem pod wpływem inspiracji – tak po prostu poczułem, że to ma być utwór po angielsku. A całą resztę tworzę i wydaję po polsku – i wydaje mi się, że to jest dla mnie najbardziej logiczna droga.
W The Voice of Poland pokazałeś się szerszej publiczności. Jak ten udział zmienił Twoją karierę i podejście do muzyki?
Trudno powiedzieć, że udział w programach typu The Voice of Poland czy innych jakoś zmienia życie. Wydaje mi się, że to tak niestety nie działa. Tak, pokazujesz się szerokiej publiczności – ale najważniejsze jest to, żeby, po pierwsze, mieć coś do dania, coś do pokazania tej publiczności. A po drugie – żeby ta publiczność faktycznie to przyjęła i coś z tym zrobiła. W moim przypadku Voice przede wszystkim pokazał mi, że jestem profesjonalistą – że potrafię bardzo szybko uczyć się nowych utworów, wiem, co potrafię i jak to najlepiej pokazać. Program dał mi też możliwość zobaczenia, jak działa duża produkcja. Bo naprawdę – przy takim formacie pracuje ogromna liczba ludzi, a ja mogłem zobaczyć z bliska, jak wszystkie te elementy się składają i powstaje z tego telewizyjne show. To była dla mnie super okazja. Poznałem wielu fajnych ludzi, zaśpiewałem świetne piosenki.
Myślę, że to może nie zmieniło mojego życia, ale utwierdziło mnie w przekonaniu, że jestem na właściwym miejscu – że zajmuję się tym, co kocham i co naprawdę potrafię robić. I co ciekawe – Voice przypomniał mi o czymś, co kiedyś było dla mnie bardzo ważne. Dawniej często występowałem z tancerzami, sam przez wiele lat tańczyłem, ale w pewnym momencie to jakoś zniknęło z mojego życia. Dzięki występowi w półfinale z tancerzami przypomniałem sobie, że naprawdę lubię to robić – i że wciąż potrafię. I dlatego właśnie w moim ostatnim teledysku do „Nieidealnych”, taniec znowu się pojawił – i bardzo się z tego cieszę.
W najnowszym teledysku współpracowałeś z utalentowanymi tancerzami. Jak ważna jest dla Ciebie oprawa wizualna Twojej twórczości?
Tak, w moim ostatnim teledysku dołączyli do mnie tancerze, to naprawdę świetni i profesjonalni ludzie. Zawsze chciałem zrobić taki teledysk, ale jakoś długo nie udawało się tego zrealizować. I właśnie w tym numerze, w tym utworze, to się w końcu wydarzyło. Ogólnie tworzenie teledysków jest dla mnie równie ciekawe jak robienie samej piosenki. Uwielbiam proces tworzenia – wymyślanie, szukanie rozwiązań, budowanie czegoś od zera. To zawsze daje mi dużo energii. Czasem mam wrażenie, że sam proces jest nawet ważniejszy niż efekt końcowy. Bo to właśnie wtedy tworzą się żywe relacje, pojawia się magia – ten moment, gdy powstaje coś nowego, czego nikt jeszcze nie słyszał ani nie widział. Ja po prostu kocham ten etap.
Dużo osób mnie pyta: „Nie jesteś przecież jakimś znanym artystą, po co robisz teledysk do każdej piosenki? Przecież to kosztowne, możesz nagrywać rolki albo krótsze filmiki i będzie szybciej, taniej, prościej.” Ale dla mnie to nie wystarcza. Dla mnie teledysk to moment, w którym słuchacze nie tylko słyszą piosenkę, ale też widzą, jak ja ją czuję i jak ją sobie wyobrażam. Wszystkie scenariusze i lokalizacje wymyślam razem z moimi przyjaciółmi, ale to ja jestem bardzo zaangażowany w ten proces – dużo pomysłów pochodzi ode mnie, przechodzi przeze mnie. To dla mnie bardzo osobiste.
I może właśnie dlatego chcę do każdej piosenki stworzyć klip – żeby ten moment tworzenia trwał dłużej, żeby nadać mu pełną formę. Czy wystarczy mi siły, by robić to dalej? Zobaczymy. Ale na razie bardzo mnie to cieszy i daje ogrom satysfakcji.
Czy czujesz, że jesteś tym samym człowiekiem na scenie i poza nią? Gdzie kończy się „PALANIK”, a zaczyna Paweł Kozicz?
Nie, uważam, że na scenie i w życiu jestem tą samą osobą. Dla mnie wymyślenie pseudonimu nie miało na celu stworzenia jakiegoś alter ego – nie chodziło o to, żeby być kimś innym na scenie niż w codziennym życiu. Od początku podkreślam, że Palanik to po prostu projekt muzyczny Pawła Kozicza. Tak go też opisuję – jako projekt muzyczny – bo to dla mnie ważne: tak, to ja śpiewam te piosenki, ale za tym wszystkim stoi więcej osób. Ktoś musi je nagrać, ktoś nakręcić teledysk, ktoś zagrać na żywo – to wspólna praca, a nie tylko ja sam. Dlatego nie wymyślam sobie jakiegoś scenicznego zachowania, nie gram roli w mediach społecznościowych – nie próbuję się różnić od tego, jaki jestem naprawdę.
Może to nie jest najlepsza strategia w świecie show-biznesu, bo wiem, że często właśnie tam tworzy się wyraźne wizerunki, kreacje… Ale ja na razie nie wyobrażam sobie innej drogi.
Jakie masz muzyczne plany na przyszłość?
Powiem szczerze – planów mam dużo, mnóstwo pomysłów. Zobaczymy, co uda się zrealizować. Oczywiście już pracujemy nad nowymi piosenkami. Bardzo chciałbym też zagrać koncerty z muzyką autorską – i pierwszy taki koncert zagramy już 12 lipca w Poznaniu, w Ogrodzie Szeląg.
To będzie akustyczny koncert, kameralny. Może uda się zagrać też w innych miastach, a może w ogóle w najbliższym czasie uda się zagrać koncert z moją muzyką w większym składzie, z całym zespołem – bardzo bym tego chciał.
Teraz też tworzę muzyczne wydarzenie, które nazywa się Chóry Jednego Dnia – to projekt, na którym bardzo mi zależy i który chciałbym rozwijać. To fajna inicjatywa, która łączy ludzi, pozwala razem pośpiewać i spędzić czas z muzyką. Mam też pomysł na świąteczny koncert… Zobaczymy, czy się uda. Dużo pracy, dużo inspiracji, dużo chęci, dużo energii. A co będzie – życie pokaże.
PALANIK w sieci